Spis treści: |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Filozoficzne aspekty spotkania z człowiekiem cierpiącym |
|
|
FILOZOFICZNE ASPEKTY SPOTKANIA
Z CZŁOWIEKIEM CIERPIĄCYM
Fot. Stefan Szary
1. Fenomen spotkania
Człowiek jest istotą mniej lub bardziej wyraźnie świadomą tego, że jest. „Jestem.” „Chcę żyć.” To niesamowite odkrycia, często niedoceniane. Zauważył to już filozof Arthur Schopenhauer, który pisał: „Z wyjątkiem człowieka żadna istota nie dziwi się własnemu istnieniu, dla wszystkich zaś jest ono zrozumiałe samo przez się, tak iż go nie zauważają”[1]. Podobną myśl wyraził nieco później Ludwig Wittgenstein w słowach: „Jak trudno przychodzi mi zobaczyć to, co leży przed moimi oczami!”[2].
W wolę życia wpisane są zdolność wyboru i zdolność poznania. Człowiek odkrywa także granice i różnego rodzaju konieczności. Dostrzega, że nie jest sam. Przychodzi na świat, mówiąc obrazowo, w rękach drugiego. Ten drugi, dany na różne sposoby, jest zawsze z nami. Nawet wtedy, „gdy – jak pisze Antoni Kępiński, wybitny polski psychiatra i filozof – człowiek jest samotny, jego świat zaludnia się fikcyjnymi obrazami, sytuacjami, ludźmi”[3]. Obok mnie znajdują się inni. Mijam ich codziennie na ulicy, w tramwaju, w pociągu. Czy jednak naprawdę ich spotykam? „Spotkać – wyjaśnia ks. Józef Tischner – to coś więcej niż mieć świadomość, że inny jest obecny obok mnie lub przy mnie. Wmieszany w uliczny tłum mam świadomość, że obok mnie są inni ludzie, co jednak nie znaczy, że ich spotykam. Spotkanie jest wydarzeniem”[4]. Żeby spotkanie mogło się wydarzyć, człowiek – podmiot spotkania, – musi chcieć wyjść ku drugiemu, musi chcieć dokonać aktu transcendowania, musi chcieć przekroczyć siebie i otworzyć się na drugiego. Zwłaszcza dwa pojęcia odnośnie spotkania posiadają fundamentalne znaczenie: otwarcie, które Józef Tischner nazywa także otwarciem dialogicznym, oraz transcendowanie, rozumiane jako wykroczenie poza siebie ku innemu. Stąd dla Józefa Tischnera, a także dla Emmanuela Lévinasa „spotkać to do-świadczyć Transcendencji”[5] – stanąć świadomie w obecności Innego. Ale co to bliżej znaczy: spotkać Innego? Spotkać Innego to stanąć z człowiekiem twarzą w twarz[6]. Pisze Lévinas: „Oto sytuacja, którą nazwaliśmy przyjęciem twarzy. Idea nieskończoności wydarza się w opozycji rozmowy, w stosunku społecznym. Stosunek z twarzą, z Innym absolutnie innym, którego nie jestem w stanie ogarnąć, z Innym, który w tym sensie jest nieskończony, jest jednak moją Ideą, relacją, obcowaniem (un commerce). Ale ta relacja zachodzi bez przemocy – utrzymuje pokój z absolutną innością. «Opór» Innego nie zadaje mi gwałtu, nie działa negatywnie; ma strukturę pozytywną: jest etyką. Pierwotne objawienie Innego, które zakładają wszystkie inne relacje, jakie mogę z nim utrzymywać, nie polega na ujmowaniu go w jego negatywnym oporze i na przechytrzeniu go. Nie walczę z bogiem bez twarzy, lecz odpowiadam na ekspresję, na objawienie”[7]. Lévinas opisuje w tych słowach charakter relacji podmiotowo-podmiotowej, która w odróżnieniu od relacji podmiotu wobec przedmiotu, wolna jest od chęci zapanowania nad nim, zawładnięcia nim, opanowania go. Jakakolwiek forma przemocy w relacji do Innego, prowadzi zawsze do uprzedmiotowienia podmiotu, niszcząc tym samym spotkanie, niszcząc metafizyczność relacji: twarzą w twarz. Dlatego dla Lévinasa twarz jest zawsze nakazem etycznym, zawierającym imperatyw podmiotowego odkrywania epifanii twarzy.
Antoni Kępiński podkreśla ponadto dialogiczny charakter twarzy. Pisze: „Żywej twarzy nie można oglądać jako rzeczy samej w sobie, niezależnej od obserwatora. Twarz zawsze odbija patrzącego. Patrząc na kogoś, widzimy jednocześnie siebie, swoje odbicie społeczne, tj. widzimy, jak dana osoba nas odbiera, z lekceważeniem, lękiem, podziwem, pogardą itp. Każda więc twarz ma coś z aspektu sędziowskiego, w jej wyrazie mimicznym zawarty jest wyrok na patrzącego”[8]. Z twarzy dociera przede wszystkim informacja o tym, czy relacja ma charakter podmiotowy, czy też Drugi jest dla innego tylko rzeczą. Od odczytania tej podstawowej informacji zależy całkowicie dalszy los spotkania.
Z doświadczenia wiemy, że spotkania z drugim człowiekiem są różne. Nie ma dwóch spotkań identycznych, każde jest inne. Są spotkania uszczęśliwiające ludzi nawzajem, ale są także i takie, których ludzie żałują, które może nawet „złamały” komuś życie. Psychologowie, psychiatrzy, psychoterapeuci często są świadkami skarg: „nie mogę się z nim dogadać”, „on (lub ona) mnie nie rozumie”, „w jego (lub jej) obecności czuję się człowiekiem całkowicie osamotnionym”, „nie mogę znieść jego wzroku”, „czuję się strasznie, kiedy on (ona) na mnie patrzy” itp. W ten sposób spotkanie ujawnia swój dramatyczny charakter, to znaczy jest ono wydarzeniem, od którego coś ważnego w bardzo istotny sposób zależy. Spotkanie potrafi uszczęśliwić życie człowieka, ale może być ono także źródłem ludzkiego smutku, depresji, a nawet rozpaczy.
2. Specyfika spotkania z człowiekiem cierpiącym i chorym
Do spotkań szczególnych z całą pewnością zaliczyć można spotkanie z człowiekiem cierpiącym i chorym. Zupełnie innym wydarzeniem jest spotkanie przyjaciół, którzy godzinami mogą rozmawiać o twórczości np. van Gogha, czy Erica Claptona, a czymś zupełnie innym jest spotkanie z przyjacielem, który – dajmy na to – godzinę temu dowiedział się, że jest chory na raka. W medycynie znanej z mediów najczęściej mówi się o jej sukcesach, nowych osiągnięciach, napawających nadzieją możliwościach. Często pojawia się zagadnienie trudności finansowych. Ale stosunkowo niewiele mówi się o bezradności medycyny. Jeszcze mniej o trudnościach, jakie przeżywa lekarz, gdy musi poinformować pacjenta lub jego bliskich o niepomyślnych rokowaniach terapii, o jej bezskuteczności, o tym, że choroba zmierza ku śmierci, lub przekazać informację o śmierci najbliższym. Takie spotkania nie są łatwe i nie są też one przypadkami pojedynczymi, ale stanowią po prostu część świata medycyny. Słynnego hematologa, prof. Jerzego Hołowieckiego zapytano: czego się boi jako lekarz? Odpowiedział: „Boję się na przykład wejść na salę i zobaczyć, że stan się pogorszył, że leczenie nie dało efektu, że lek nie pomógł, gorączka nie ustąpiła. Chciałbym zawsze oglądać dobre efekty swoich decyzji, ale czasem ich nie ma. Boję się więc, że chory spojrzy na mnie ze strachem w oczach, że będzie problem «co dalej?». Czasem boję się rozmowy z pacjentem. Bywają ludzie, którzy bezzasadnie żądają leku, bo słyszeli, że komuś pomógł. Nie chcę z chorym wchodzić w konflikt, bo to on cierpi, powinien wobec tego mieć przywilej i tak zwaną rację. Dyskusja będzie więc trudna. Jak przekonać, że lek dla kogoś innego zbawienny, dla niego jest niewskazany? Może mnie podejrzewać o brak chęci czy życzliwości. Ale i tak nie potrafię cofnąć się, uciec, obejść, ominąć pacjenta”[9].
Nie bez znaczenia na powstawanie trudności w medycynie jest wpływ tzw. „filozofii sukcesu”, która dominuje w dzisiejszym świecie. Odważnie mówił o tym dziennikarzom chirurg prof. Paweł Lampe: „Coraz częściej naśladujemy medycynę Zachodu, gdzie musi być sto procent sukcesu. Tam chory przychodzi do szpitala i lekarz ocenia, czy dolegliwość jest operacyjna. Jeśli badania potwierdzą, że można operować, chirurg wycina to, co może usunąć z minimalnym ryzykiem dla pacjenta i siebie. Działa w wąskich ramach bezpieczeństwa. Jeśli zabieg jest zbyt ryzykowny, nikt się nie podejmie takiej operacji. Zła sława to brak dochodów”[10].
I jeszcze jedna wypowiedź nestora polskiej medycyny, prof. Kornela Gibińskiego, który uważa, że coś niedobrego dzieje się we współczesnej medycynie – zapomniano w niej bowiem o wymiarze cierpienia. „Zapomnieliśmy o cierpieniu – mówił dziennikarzom Profesor. – Ulżyć człowiekowi cierpiącemu – na tym powinniśmy się skupić. Ludzie nie chcą cierpieć, pragną tylko te swoje sześćdziesiąt, osiemdziesiąt czy dziewięćdziesiąt lat przeżyć zdrowo. W ciągu sześćdziesięciu czterech lat mojej pracy nie przyszedł do mnie żaden pacjent z prośbą, żeby mu dać sto lat życia. Słyszałem za to, że temu dokucza bezsenność, ten cierpi na biegunki, tamten ma gorączkę, bóle itd. Nasi pacjenci to ludzie cierpiący, którzy proszą o poradę. Są niezadowoleni, bo nie znajdują pomocy”[11].
Trzeba jasno powiedzieć, że chociażby na różne sposoby definiowano współcześnie człowieka, określano go coraz to bardziej naukowo itd., to i tak nie ulegnie przedawnieniu określenie, na które zwracał uwagę twórca logoterapii Viktor Emil Frankl: człowiek to homo patiens – człowiek to istota cierpiąca[12].
Człowiek cierpiący i chory, jak każdy pragnie spotkań i bliskości z innymi. Nie chce być traktowany jak „żywy nieobecny”, czy też w jakikolwiek inny uprzedmiatawiający sposób, choć choroba zmienia w znaczny nieraz sposób zewnętrzne okoliczności egzystencji. Doskonale ukazuje to film pt. Motyl i skafander, nakręcony w 2007 roku na podstawie książki. Opowiada on prawdziwą historię francuskiego redaktora Jeana-Dominique’a Bauby, który w 1995 roku w wieku 43 lat w wyniku wylewu doznał całkowitego paraliżu ciała (tzw. syndrom zamknięcia – locked-in syndrom) i mógł komunikować się ze światem jedynie za pomocą mrugnięcia jedną powieką oka. Mimo to, zdołał on w ten sposób napisać książkę na temat walki o sens ludzkiego życia. Motyl uwięziony w skafandrze bezwładnego ciała, stąd tytuł filmu Motyl i skafander.
Z pragnienia niesienia pomocy ludziom cierpiącym i chorym powstała pięć lat temu Akademia Walki z Rakiem. Dziś zadajemy sobie pytanie: co jeszcze możemy zrobić, aby spotkania w Akademii dawały ludziom jak najwięcej radości, nadziei i szczęścia?
3. Konstytutywne wartości spotkania z człowiekiem cierpiącym i chorym
W niniejszej części pragnę się odnieść przede wszystkim do mojego osobistego doświadczenia spotkań z ciężko chorym bratem w szpitalu. Moje spostrzeżenia dotyczą czterech zagadnień: podmiotowości, czasu, zawierzenia oraz lęku.
a) Podmiotowość
„Chory – pisze Antoni Kępiński – musi czuć koło siebie żywego człowieka, nie «naukowca», a przede wszystkim musi czuć, że jest sam traktowany jak żywy i prawdziwy człowiek, a nie przedmiot manipulacji badawczych i terapeutycznych wedle z góry ułożonych schematów teoretycznych”[13]. Trudno w tym miejscu powstrzymać się przed zacytowaniem słynnego imperatywu kategorycznego Immanuela Kanta: „Postępuj tak, byś człowieczeństwa tak w twej osobie, jako też w osobie każdego innego używał zawsze zarazem jako celu, nigdy tylko jako środka”[14]. Czasem może się wydawać, że chory jest nieobecny. Jego oczy są zamknięte, a więc domniemywa się, że śpi. Dość łatwo może wtedy ulec zmianie zachowanie człowieka: zaczyna płakać, mówić do wchodzącego lekarza słowa, które normalnie wypowiedziałby na korytarzu itp.
Zamknięte oczy człowieka chorego to jego święte prawo wypoczynku w chorobie. Nie musi on spać i nie musi się nikomu z tego tłumaczyć, a nam nie wolno nigdy w obecności człowieka chorego zachowywać się tak, jakby go tam nie było.
b) Czas
W Gazecie Lekarskiej ze stycznia 2008 roku Agnieszka Banach nadała bardzo wymowny tytuł swojemu artykułowi: Nikt nie zaufa lekarzowi, który nie rozumie bólu. Z pewnością nie tylko lekarz, lecz każdy, kto okazuje człowiekowi choremu zniecierpliwienie i brak czasu, nie przekona go o tym, że rozumie jego ból. Nie przyczyni się on także do zmniejszenia u niego cierpienia.
Czas i cierpliwość to dwa istotne elementy każdego spotkania z człowiekiem cierpiącym. Zwłaszcza w początkowych spotkaniach z chorym pragniemy każdą prośbę spełnić natychmiast. Nie w każdym przypadku taki pośpiech jest konieczny. Często słyszałem od brata, który mnie o coś prosił, jak spokojnym głosem dodawał: „Nie teraz. Usiądź. Później to załatwisz”.
c) Zawierzenie
Błędem, do którego czasem dochodzi, jest nierozumienie sytuacji. Będąc z bratem przez dłuższy czas, doskonale wiedziałem, o czym mówimy, choć nieraz rozmowa przerywana była snem, odpoczynkiem. W pewnej chwili wchodzi lekarz lub pielęgniarka. Chory nawiązuje logicznie do tego, o czym rozmawialiśmy wcześniej. Ze zmęczenia używa skrótów myślowych. Dzięki temu, że byłem dłuższy czas, rozumiałem doskonale o czym mówi i do czego się odwołuje. Natomiast lekarz czy pielęgniarka mogli wyjść z błędnym wrażeniem, że chory mówi nielogicznie, nie wiadomo, o co mu chodzi itp. Nieraz wystarczyły moje jedno lub dwa krótkie zdania, aby to mylne wrażenie usunąć. „Dialog – pisze Kępiński – nie jest czczą i niepowiązaną paplaniną, ale mozolną i niesłychanie ciekawą zarazem pracą twórczą”[15]. Kępiński pisał te słowa znając charakter rozmów prowadzonych z pacjentami cierpiącymi psychicznie. Nie sądźmy nigdy przedwcześnie, że chory majaczy, że nie wie, co mówi itp. Jestem głęboko przekonany, że nierzadko dochodzi do błędnej oceny sytuacji.
Chory ma prawo do wypowiedzi możliwie krótkiej. Z naszej strony powinnością jest autentyczna chęć zrozumienia i możliwie najlepsza pomoc w tym, aby chory mógł się wypowiedzieć i został przez nas właściwie zrozumiany.
d) Lęk
„Obowiązkiem lekarza i pielęgniarki – pisze Kępiński – jest zmniejszać lęk pacjenta, a nie powiększać. (…) Lekarze chętnie szafują lekami zmniejszającymi napięcie nerwowe i poprawiającymi nastrój chorego, co, oczywiście, jest drogą najwygodniejszą, ale nie zastąpi ona nigdy bezpośredniego wpływu człowieka na człowieka”[16]. Lęk człowieka chorego jest powszechnie zrozumiały. Nawet, kiedy nie jesteśmy chorzy, boimy się raka, paraliżu, bólu, śmierci itp. Człowiek lęka się przede wszystkim tego, co nieznane. Stąd niwelowanie lęku polega na możliwym określeniu tego, czego się boimy. Wystarczało, że w kilku słowach wyjaśniałem bratu, dlaczego przyszły pielęgniarki, jaką pracę chcą teraz wykonać, lub o czym rozmawiałem z lekarzem, której to rozmowy brat po prostu nie dosłyszał, aby jego lęk się zmniejszył, a on sam stał się spokojniejszym. Nie unikajmy tego typu objaśnień wobec ludzi chorych.
Sami dobrze wiemy, że przygotowani na ukłucie np. przez stomatologa zupełnie inaczej reagujemy, niż gdy ból ten pojawia się bez żadnego słowa przygotowania. Chory ma prawo wiedzieć, co się będzie z nim działo podczas zabiegu lub po co podłącza się taką lub inną aparaturę.
Zakończenie
Podczas „Warsztatów filozoficznych” w Akademii Walki z Rakiem spotykam się co miesiąc z ludźmi, których twarze rozpoznaję bez większego trudu. Nie zawsze są ci, co byli wcześniej. Wiadomo, choroba też daje znać o sobie. Rozmawiamy o życiu, o śmierci, o cierpieniu, o samotności, o nadziei, o przyjaźni, o lęku… Myśl takiego lub innego filozofa, albo fragment jakiegoś filmu, jest dla nas inspiracją do wyrażenia własnych poglądów, wątpliwości, punktów widzenia. Nikt nie wmawia drugiemu, jak ma myśleć, ani co jest najważniejsze. Próbujemy wspólnie sformułować jakieś wnioski na zakończenie. Do najważniejszych dla mnie osobiście konkluzji zaliczam dwie: odkrycie na nowo wartości i znaczenia poczucia fundamentalnego bezpieczeństwa, oraz uświadomienie sobie podstawowego znaczenia zwykłej ludzkiej życzliwości. Czego natomiast nauczyłem się przy łóżku w szpitalu? Tego, że jednym z najważniejszych lekarstw w medycynie jest drugi człowiek.
[1] A. Schopenhauer, Świat jako wola i przedstawienie, t. II, tł. J. Garewicz, Warszawa 2009, s. 223.
[2] L. Wittgenstein, Uwagi o religii i etyce, tł. M. Kawecka, W. Sady, W. Walentukiewicz, Kraków 1995, s. 151.
[3] A. Kępiński, Autoportret człowieka. (Myśli, aforyzmy), wyb. Z. Ryn, Kraków 1993, s. 186.
[4] J. Tischner, Filozofia dramatu, Kraków 1998, s. 27.
[5] Tamże.
[6] Trzech autorów dokonuje wnikliwego opisu epifanii twarzy: Emmanuel Lévinas, Antoni Kępiński oraz Józef Tischner.
[7] E. Lévinas, Całość i nieskończoność, tł. M. Kowalska, Warszawa 1998, ss. 231-232.
[8] A. Kępiński, Poznanie chorego, Warszawa 1978, s. 101.
[9] Dobry zawód. Z lekarzami rozmawiają Krystyna Bochenek i Dariusz Kortko, Kraków 2007, s. 81.
[10] Tamże, s. 208.
[11] Tamże, s. 18.
[12] Zob. V. E. Frankl, Homo patiens, tł. R. Czernecki, Z. J. Jaroszewski, Warszawa 1998, ss. 82-83.
[13] A. Kępiński, Poznanie chorego, dz. cyt., s. 44.
[14] I. Kant, Uzasadnienie metafizyki moralności, tł. M. Wartenberg, Kęty 2001, s. 46.
[15] A. Kępiński, Poznanie chorego, dz. cyt., s. 49.
[16] Tenże, Lęk, Warszawa 1995, s. 238.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|