Stefan Szary
  Paideia w malarstwie Vincenta Van Gogha
 

Artykuł ukazał się w:
Zeszyty Naukowe Szkoły Wyższej Przymierza Rodzin
w Warszawie, Seria Pedagogiczna Nr 2-3,
Zeszyt 5-6 – 2010/2011, ss.157-174.


 
PAIDEIA JAKO ARTE CZY ARTE JAKO PAIDEIA?
 
IDEAŁY FILOZOFII STAROŻYTNEJ I ARTEPAIDEIA
W MALARSTWIE VINCENTA VAN GOGHA


wszystkie zdjęcia dzieł Vincenta van Gogha zawarte w tym artykule
pochodzą ze strony internetowej:
www.vangoghgallery.com

1. Wstęp

 
  Zagadnienie wychowania jest refleksją podejmowaną od najdawniejszych czasów. Jak wychować człowieka? Ku czemu wychowanie ma zmierzać? Jaki ideał wychowawczy jest najwłaściwszy? W jaki sposób można go osiągnąć? Problemem wychowania człowieka z jednej strony w naturalny sposób zajmują się rodzice wychowujący swoje dzieci, z drugiej zaś strony, mając na uwadze szerszy kontekst tej kwestii, podejmują go pedagodzy, filozofowie, psycholodzy, humaniści, a nawet artyści. Refleksja nad człowiekiem łączy wiele dziedzin, które zmierzać powinny zarówno do stworzenia jak najlepszych teorii pedagogicznych, jak i do urzeczywistniania ich w życiu. Autorowi niniejszego artykułu niezwykle bliskie są zwłaszcza egzystencjalne refleksje Sørena Kierkegaarda, a także filozoficzna myśl Emmanuela Lévinasa. Wpływ obu tych myślicieli stał się zarazem inspiracją dla wielu wniosków zawartych w tekście. 

2. Filozofia, paideia, sztuka 

 
       Życie i myśl nie zawsze były tak bardzo rozdzielone, jak ma to miejsce w naszych czasach. Filozofować, aby żyć, czy też żyć, aby filozofować? Na to pytanie każdy filozof musi odpowiedzieć sobie sam. Dla wielu myślicieli także i dziś filozofia oznacza nie tyle karierę naukową, ile przede wszystkim sposób życia. Podobny problem pojawia się także w innych obszarach, takich jak sztuka, religia, itd. W odniesieniu do historii różnicę tę podkreśla w swoich pracach Pierre Hadot, który wyraźnie ukazuje, że dla starożytnych filozofia była nie tyle sposobem na życie, ile sposobem życia. Wielu z nich rozumiało, że człowiek posiada wyjątkową zdolność stanowienia o sobie: „jest coś, jedna jedyna rzecz, która zależy od nas i której nam nikt nie odbierze. To wola czynienia dobrze, wola działania zgodnie z rozumem. (…) Wola czynienia dobrze to niezdobyta wewnętrzna twierdza, którą każdy może zbudować w sobie. Tam znajdzie wolność, niezależność, nietykalność i – a jest to wartość wybitnie stoicka – zgodność z sobą samym”[1]. Na tym polega jego duchowa wartość i wewnętrzne piękno. „Urok ludzkiego powabu jest odbiciem ukrytej w nas duchowości, wyrazem tego, kim naprawdę jesteśmy, jak ukształtowaliśmy nasze człowieczeństwo. Wypowiadane poglądy i deklaracje nigdy nie powiedzą nam prawdy o tym, kim jest dana osoba, a co najwyżej, za kogo chciałaby uchodzić. Nieco łatwiej przychodzi nam odkryć prawdziwy charakter człowieka, obserwując jego czyny, ale tu także można ulec efektom działania na pokaz. Jest jednak coś, nad czym nie końca panujemy i z czego często nie zdajemy sobie sprawy, a co pozwala innym zobaczyć naszą skrywaną skrzętnie osobowość”[2]. Filozofie starożytni, zwłaszcza Sokrates, który dla wielu stał się wzorem do naśladowania, podkreślali wartość życia duchowego nad istnieniem materialnym, stąd też ich filozofia zawierała program doskonalenia się wewnętrznego, realizowanego jako „uczenie się życia”, „uczenie się dialogu”, „uczenie się śmierci”, „uczenie się czytania”, „konwersja” i „metanoja”[3]. Życie chcieli oni przeżywać jako umiłowanie i poszukiwanie mądrości, zaś ideałem była postać mędrca. Mędrzec nie oznaczał kogoś, kto posiada tytuły i prestiż w gronie uczonych, lecz tego, kto zgłębił tajemnicę życia, cierpienia, śmierci, przemijania, szczęścia i potrafi pozytywnie oddziaływać na innych. Stąd też „stoicy mówili – pisze Hadot – że mędrcy to niezwykła rzadkość, tak jest ich mało – może istnieje tylko jeden, a może nawet w ogóle żaden”[4]. Jak już wspomniano prawdziwym mędrcem dla wielu stał się Sokrates, filozof, który nie napisał żadnego dzieła. Jego dziełem było jego własne życie – dające najbardziej do myślenia. Wszędzie, gdzie się pojawiał, gromadził wokół siebie tłumy słuchaczy. Garnęła się do niego zwłaszcza młodzież ateńska. Na pozór był człowiekiem nieszczególnym: szpetny, łysy, brodaty i płaskonosy, a mimo tego wzbudzał zazdrość tych, którzy uważali siebie samych za zawodowych filozofów – sofistów. W przeciwieństwie do nich Sokrates przy wielu okazjach powtarzał słowa: „scio me nihil scire” – „wiem, że nic nie wiem”. A do swoich słuchaczy kierował wezwanie: „troszczcie się o swoje życie wewnętrzne i o swoją duszę”. Werner Jaeger w książce pt. Paideia wydobył pedagogiczny, a zarazem terapeutyczny aspekt działalności Sokratesa. „Sokrates przemawia jak lekarz, tylko jego pacjentem nie jest człowiek jako istota fizyczna, lecz jako istota duchowa. W pismach sokratyków spotykamy niezmiernie często miejsca, w których jest mowa o pielęgnacji duszy i trosce o duszę jako najpilniejszym zadaniu człowieka”[5]. Tą wytyczoną przez Sokratesa drogą kroczyli stoicy, epikurejczycy, cynicy ze słynnym z najróżniejszych anegdot Diogenesem z Synopy. Filozofia starożytna – stwierdza wyraźnie Hadot – „jest terapią: «jedynym naszym zajęciem powinno być nasze wyzdrowienie»”[6]. Terapeutyczny program stoików zawierał się między innymi w stwierdzeniu, że „żyć swobodnie to wyrzec się pragnienia tego, co od nas nie zależy i co się nam wymyka, po to, by przywiązywać się do tego tylko, co od nas zależy”[7]. Niech nie przygnębia człowieka to, na co nie ma on wpływu. Według Epikura jedną z głównych przyczyn odczuwania nieszczęścia w życiu jest lęk. „Nieszczęście ludzi pochodzi stąd, że boją się rzeczy, których nie ma się co bać, i że pragną rzeczy, których pragnąc koniecznie nie trzeba i które im się wymykają”[8]. Stąd terapia przez niego zalecana była po prostu metodą pozytywnego przezwyciężenia lęku. Jedna z sentencji epikurejskich głosiła: „Czczy jest wywód filozofa, jeśli się nie przyczynia do uleczenia choroby duszy”[9].
 
      Może zdziwić tak bliski związek filozofii i terapii, który wskazuje jednocześnie na to, że paideia oznaczała w pierwszym rzędzie nie tyle rozwój intelektualny, ile obejmowała troskę o rozwój całej osoby, miała na uwadze sztukę życia. Celem wychowania była mądrość, która „nie tylko pozwala poznawać; [ile przede wszystkim] pozwala «być» inaczej”[10]. Stąd do grona humanistów-wychowawców należą nie tylko twórcy mniej lub bardziej udanych tekstów filozoficznych, ale także ci, którzy jak Sokrates czy Diogenes, nie pisząc filozoficznych dzieł, powiedzieli wiele na temat przemijania, cierpienia, śmierci, samotności, życia.

3. Vincent van Gogh – malarz z duszą filozofa egzystencji

 

 
   Wśród filozofów życia na szczególną uwagę zasługuje człowiek nieprzeciętny, myśliciel i twórca, malarz z duszą filozofa egzystencji, człowiek, który „był inaczej”, a przez to został w swoim życiu skazany został na samotność i niezrozumienie – Vincent van Gogh.
   
     „Był wyjątkowym człowiekiem i w dodatku wyjątkowo wyglądał. – Tak wspominali van Gogha ci, którzy znali go osobiście, wśród nich P. C. Görlitz. – Był dobrze zbudowany i miał rudawe włosy, które wywijały się na końcach; twarz zwyczajna i pokryta piegami, jednak zmieniała się i cudownie rozświetlała, kiedy ogarniał go entuzjazm, co często się zdarzało. Van Gogh ciągle wywoływał śmiech swoją postawą i zachowaniem, ponieważ we wszystkim, co robił, myślał i czuł, a także stylem życia, różnił się od swoich rówieśników. A wtedy jego twarz nabierała abstrakcyjnego wyrazu zamyślenia, głębokiej powagi, melancholii. Lecz gdy się śmiał, robił to bardzo serdecznie i entuzjastycznie, a jego twarz się rozświetlała”
[11].

   
Van Gogh podobnie jak Sokrates nosił w sobie głębokie przeświadczenie o tym, że „bezmyślnym życiem żyć człowiekowi nie warto”[12]. Przeżyć życie oznaczało dla niego urzeczywistnić w nim prawdę i dobro. Te dwie wartości stanowiły główne filary filozofii życia Vincenta van Gogha. Chciał je realizować w swoim życiu najpierw jako pastor, głosząc ludziom Ewangelię. Karl Jaspers o tym wydarzeniu napisał: „Około 1887 roku, a zatem wówczas, gdy Van Gogh bez sukcesu próbował się nauczyć języków starożytnych, by móc studiować teologię, powiedział do swego nauczyciela: «… pragnę dać pokój ubogim w ich ziemskim losie». Analogiczne wypowiedzi pojawiają się w trakcie całego życia artysty, który chciał swą sztuką nieść pociechę”[13]. Kiedy okazało się, że bycie pastorem nie jest jego życiowym powołaniem, szukał dalej swojej życiowej ścieżki, aż do przełomowej chwili, którą można nazwać szczególnym momentem egzystencji, w którym odkrył sztukę. „Miał wówczas dwadzieścia sześć lat – pisze Jaspers. – W okresie tym Van Gogh strasznie się męczył: «Nie mam innej troski prócz tej: do czego się nadaję, skoro nie mogę pomagać ani przydać się w jakikolwiek sposób!» Ale w tym czasie jego życie wreszcie się spełniło w świadomości powołania: «Powiedziałem sobie: chwycę ołówek, znowu zacznę rysować, i od tej chwili wszystko się zmieniło». Od tej pory służył sztuce”[14]. Rozpoczęło się życie myśliciela-artysty, egzystencja malarza Vincenta van Gogha.

    Obok malarstwa drugą jego pasję stanowiło czytanie. W listach do brata często donosił o tym, jakie lektury stanowią jego pokarm duchowy. „Miłość do książek – pisał w lipcu 1888 roku – jest tak samo święta jak miłość do Rembrandta, i myślę nawet, że oba uczucia się uzupełniają. (…) Ale trzeba nauczyć się czytać, tak samo jak trzeba nauczyć się widzieć i nauczyć się żyć”
[15]. Całkiem możliwe, że prawda leży niejako przed nami i wokół nas, jednak by ją rzeczywiście dostrzec i wyrazić, potrzeba wysiłku, trudu, zaangażowania. W późniejszym okresie swoje życia, już w czasie choroby, van Gogh napisze: „prawda jest mi tak droga, tak drogie dążenie do oddania prawdy, że, wydaje mi się, wolałbym być szewcem niż muzykantem kolorów. W każdym bądź razie moje usiłowanie, by trzymać się prawdy, jest, być może, najlepszym lekiem na zwalczanie choroby, która mnie gnębi w dalszym ciągu”[16]. Życie van Gogha było walką o życie prawdziwe, a jak wiadomo, już Platon w alegorii o jaskini zapowiedział, że trudny los czeka kogoś, kto pragnie być w swoim życiu zawsze wiernym prawdzie. Platon miał z pewnością na myśli swojego mistrza Sokratesa, którego odrzucono i skazano w roku 399 p.n.e. na karę śmierci. Samotność, odrzucenie i izolacja stały się źródłem niewymownego cierpienia także w życiu Vincenta van Gogha.

    W roku 1883 mając 30 lat Vincent wrócił do rodziców, którzy mieszkali w Nuenen w Brabancji. Stan swojej duszy oddał w liście pisanym do swojego brata: „[Matka i ojciec] wahają się, czy przyjąć mnie do domu, jakby chodziło o dużego, kudłatego psa. Będzie wchodził z mokrymi łapami do pokoju – poza tym jest taki kudłaty. Wszystkim będzie przeszkadzał. I głośno szczeka. Krótko mówiąc – brudne zwierzę. No dobrze, ale to zwierzę ma przecież ludzką historię i choć jest tylko psem, ludzką duszę. Duszę dosyć wrażliwą, by odczuć, co się o nim myśli, podczas gdy zwykły pies tego nie potrafi”
[17].

   Vincent van Gogh czuł się samotnym wśród najbliższych, a ponadto odepchniętym przez innych. „Traktowany jak szaleniec i zagrożenie dla społeczności, często był wyśmiewany podczas pracy, a ulicznicy rzucali w niego kamieniami, gdy tylko rozstawiał w mieście sztalugi. Jeden z tych uliczników, wspominając to po latach, wyjaśniał powody: «Razem z innymi młodymi ludźmi nabijałem się z tego dziwacznego malarza. Cóż, byliśmy wtedy tylko dziećmi. Jego wygląd bardzo nas śmieszył. Długi, wielgachny kapelusz, ciągłe zatrzymywanie się i przyglądanie różnym rzeczom pobudzało nas do drwin»”
[18].

    Ból osamotnienia, odrzucenia i nierozumienia nie pozostaje u człowieka bez wewnętrznego odzewu, czasem prowadzi wręcz do tragicznych skutków – autodestrukcji. „Czym jestem w oczach wielu ludzi? – Żali się Vincent w liście do Theo. – Jestem zerem, dziwakiem, człowiekiem nieznośnym. Jestem kimś, kto nie ma i nigdy nie będzie miał stanowiska w społeczeństwie, jestem gorszy od najgorszych. Dobrze, powiedzmy, że to prawda. Chciałbym udowodnić swoim dziełem, że mimo wszystko w sercu tego dziwaka i nicponia tkwi jeszcze jakaś siła”
[19]. Siłą tą, swoistą autoterapią, była twórczość. Obok prawdy i dobra stała się ona dla Van Gogha trzecim istotnym elementem jego filozofii życia. W malowaniu odczuwał zadowolenie i poczucie spokoju. W liście do swojej siostry Wil, napisanym w roku 1887, wyznał: „malowanie obrazu przynosi mi ulgę, i bez tego byłbym bardziej nieszczęśliwy, niż jestem”.[20] W malarstwie znajdował radość i sens swojego istnienia. Czy twórczość van Gogha oprócz wartości estetycznej posiada także wartość terapeutyczną, wychowawczą, promieniującą na innych?

4. Artepaideia w malarstwie Vincenta van Gogha

 
 
 
       Malowanie dla van Gogha nie było jedynie czynnością zewnętrzną, możliwie doskonale wykonywanym rzemiosłem, ale było ono przede wszystkim niełatwą próbą wyrażenia siebie, swojego wnętrza, myśli, uczuć. Jego twórczość także i dziś jest zaproszeniem do spotkania i do wkroczenia w świat jego umysłu i serca, jest zaproszeniem do autentycznego spotkania z jego światem, z najgłębszą wewnętrznością. Pisze o tym także Lévinas: „To właśnie sama wewnętrzność rzeczy jako pierwsza zyskuje w sztuce osobowość. Martwa natura, pejzaż, a tym bardziej portret, żyją swym własnym wewnętrznym życiem, które wyraża ich materialna powłoka. Pejzaż to, jak już wiemy, stan duszy. Niezależnie od duszy przedmiotów, dzieło sztuki wyraża to, co nazywamy światem artysty. Istnieje więc świat Delacroix i świat Viktora Hugo. Rzeczywistość artystyczna to środek wyrazu duszy. Poprzez współodczuwanie z owa duszą rzeczy lub duszą artysty egzotyczność dzieła zostaje włączona do naszego świata. Jest tak o tyle, o ile inność drugiego człowieka pozostanie alter ego dostępnym poprzez współczucie”[21]. Van Gogh uważał, że „aby napisać książkę, zagrać rolę, namalować obraz, w których jest życie, ich autor sam musi być żywym człowiekiem”[22]. Życie, dzieło i człowiek w rozumieniu van Gogha tworzą jedność. Czy to znaczy, że przeżywając dziś dzieła van Gogha, spotykamy się z nim samym? Czy tę tajemnicę, ową „inną stronę bycia”, chciał ludziom uświadomić van Gogh? Czy chciał powiedzieć, że życie mocniejsze jest niż śmierć; że w człowieku jest jakaś nieśmiertelność?

 
         W jego twórczości najważniejsze miejsce zajmował człowiek. „Twarz ludzka – pisał –to w gruncie rzeczy jedyna rzecz, która mnie w malarstwie wzrusza do głębi i pozwala mi odczuć nieskończoność lepiej niż wszystko inne”[23]. Nikt nie jest w tym aspekcie tak bliski van Goghowi jak Emmanuel Lévinas. Także dla niego ludzka twarz była czymś absolutnie wyjątkowym. „Twarzy nie można posiąść, nie można nią zawładnąć, mieć ją do dyspozycji. Twarz nie znaczy niczego oprócz siebie. Lecz znacząc siebie, otwiera zarazem drogę ku Nieskończonemu”[24]. Twarz zawsze jest wyjątkowa, niepowtarzalna i jedyna. Dlatego niemalże cudem jest możliwość jej autentycznego przestawienia. Czy van Gogh, podobnie jak Lévinas uważał, że twarz jest nietematyzowalna, że wymyka się ona doświadczeniu zmysłowemu rozumianemu jako poznanie i wiedza, że w jej przypadku mamy do czynienia z rodzajem epifanii, objawienia, że zawiera ona w sobie ślad Nieskończonego? Czy van Gogh doświadczał swoistej mistyki twarzy? Trudno stwierdzić to w jednoznaczny sposób, niemniej następujące słowa artysty wydają się być bliskie powyższej interpretacji: „«Byłbym w rozpaczy – twierdzi [van Gogh] – gdyby moje postaci były dobre… Nie chcę malować ich w akademicko poprawny sposób… Jeśli się sfotografuje kopiącego człowieka, on z pewnością nie będzie naprawdę kopać». Trzeba malować rzeczy nie takie, jakie są w istocie, ale jak się je czuje, malować w ruchu, malować «ruch dla ruchu» i nie obawiać się – wzorem Daumiera i Delacroix – jeśli w rezultacie otrzyma się «dowolne proporcje», anatomię i strukturę, której nie pochwaliliby «akademicy». «Moim gorącym pragnieniem jest nauczyć się wprowadzać takie niedokładności, anomalie, przesunięcia i zmiany rzeczywistości, żeby z tego wyszło kłamstwo – tak, jeśli kto chce – ale kłamstwo prawdziwsze od drobiazgowo wiernej prawdy»”[25]. Prawda nie jest zewnętrznym odwzorowaniem, ale odczuciem wnętrza, nawet, za cenę pewnego rodzaju deformacji zewnętrznej. Dlatego też van Gogh używa koloru w swoisty, oryginalny dla siebie sposób. „Zamiast starać się oddać dokładnie to, co widzę, posługuję się kolorem w sposób dowolny, żeby tym dobitniej wypowiedzieć się”[26]. Malowanie ludzkich twarzy nie było dla niego zabawą, lecz rodzajem najgłębszego przeżycia, sprawą najbardziej poważną. „Malując portrety, ciągle czuję, że stąpam po twardym gruncie. Mam świadomość, że to naprawdę poważna praca – choć być może nie jest to najlepsze słowo – ale dzięki temu mogę nadać formę temu, co we mnie lepsze, poważniejsze”[27]. Silne przesłanie pedagogiczne jakie stąd dociera, podobne jest do filozoficznego wołania Lévinasa o umiejętność patrzenia, gdy spogląda się w ludzką twarz. Niegodziwością jest uprzedmiotowywanie, odzieranie twarzy z jej metafizyczności[28], nicościowanie jej. Człowiek nie jest przedmiotem. To prawda fundamentalna o decydującym, a nawet dramatycznym, znaczeniu. Trudno nie wspomnieć w tym miejscu filozofii Jeana Paula Sartre’a, według którego „jednostka jest zawsze winna wobec Innych i samej siebie. Jeśli ulegam spojrzeniu Innego, moja wina polega na tym, że zezwalam na moją własną alienację, przez co pośrednio popieram ograniczające mnie działanie Innego (jego «grzech»). Kiedy natomiast kieruję moją wolność ku Innemu, popełniam «grzech», ponieważ powoduję jego alienację, ujmuję go jako obiekt i narzędzie moich celów”[29]. Pedagogiczna wartość portretów van Gogha ukazująca metafizykę objawiającą się w ludzkiej twarzy i zawierająca ideał umiejętnego patrzenia, jest zbieżna z apelem Lévinasa i po części także Sartre’a, dla których uprzedmiotowienie człowieka jest najcięższym grzechem pedagogicznym, z tragicznymi dalszymi konsekwencjami. „Ludzie nie są przedmiotami, które istnieją jak krzesła i stoły. Ludzie żyją, jeśli dochodzą do wniosku, że ich życie jest zredukowane jedynie do egzystencji krzeseł i stołów, to popełniają samobójstwo”
 
         Szczególnym dziełem namalowanym w kwietniu 1885 roku jest obraz pt. Jedzący kartofle. Ukazuje on rodzinę wieśniaków o nazwisku de Groot, którzy spożywają wieczorny posiłek. W liście do brata van Gogh tłumaczył: „Starałem się podkreślić, że ci ludzie jedzący kartofle w świetle lampy kopali ziemię dokładnie tymi samymi rękoma, którymi biorą pożywienie z talerza – pokazuję zatem, że ręce służą im do pracy i że uczciwe zarobili na swoje jedzenie”[31]. Van Gogh „daje do myślenia” wokół takich tematów, jak: godność człowieka, życie uświęcone trudem pracy, szczęście w kręgu bliskich sobie osób, miłość jako umiejętność dzielenia się dobrem. „Ponieważ tworząc, fizycznie oszukujemy, artyści próbują płodzić myśli miast dzieci i mimo wszystko znajdują się w centrum tego, co ludzkie. W obrazie chciałbym, by jak muzyka niósł pocieszenie. Chciałbym namalować mężczyzn czy kobiety z ową wiecznością, której oznaką był ongiś woal niebieski, której poszukujemy w świeceniu, w drżeniu naszych barw”[32]. Vincent malował tkaczy przy warsztatach, oraczy i kopaczy, siewców. A każde dzieło budzi głęboką inspirację i wzywa do rozmowy o życiu i szeroko rozumianym sensie egzystencji.

 
 
        Kolejnym tematem malarstwa van Gogha były natura i kwiaty: słynne Słoneczniki (1888), Irysy (1889), Kwitnące gałęzie migdałowca (1890), Róże w wazonie (1890). Czy Vincent malował kwiaty po to, aby złagodzić cierpienie, przezwyciężyć chwile ciążącego smutku, rozsiać wokół siebie ciepło radości? Czy poprzez nie chciał się spotkać z ludźmi smutnymi, cierpiącymi, potrzebującymi wsparcia i pocieszenia? „Zobaczysz, – pisał do brata 23 stycznia 1889 roku mając na uwadze Słoneczniki – że te płótna działają. Jest to malarstwo nieco się zmieniające, które nabiera bogactwa, kiedy patrzeć na nie dłużej. Wiesz zresztą, że Gauguin lubi ogromnie te płótna, powiedział mi kiedyś między innymi: «Tak… to jest… kwiat»”[33]. Kolor żółty, tak często używany przez van Gogha, uważał on za „najwspanialszą światłość miłości”[34]. A czegoż potrzeba najbardziej człowiekowi cierpiącemu? Pewnego dnia do swojej siostry Wil Vincent powiedział: „lekarze w pozornie beznadziejnych przypadkach mogą samą swoją obecnością, samym serdeczniejszym i łagodniejszym uściskiem dłoni pomóc i pokrzepić”[35]. Ludzie potrzebują miłości, a kwiaty van Gogha są jej symbolem, wyjątkowym i niepowtarzalnym. Wydaje się, że koncepcja człowieka, jaką nosi w sobie van Gogh bliska jest tej, którą wyrażał Viktor Emil Frankl – człowiek to homo patiens – istota cierpiąca. „Obrazowi homo sapiens przeciwstawiamy obraz homo patiens, a nakazowi sapere aude – pati aude – odważ się cierpieć! Chodzi o męstwo, o odwagę cierpienia, o przyjęcie cierpienia, afirmowanie go. Tylko na tej drodze zbliżamy się do prawdy, tylko na tej drodze, nie zaś na drodze ucieczki i strachu przed cierpieniem”[36]. Właściwą odpowiedzią na cierpienie jest miłość. Vincent van Gogh pragnie bardzo wyraźnie powiedzieć, że miłość jest najważniejsza. To kolejny akcent pedagogiczny w jego twórczości. O miłości jako sile twórczej pisał w roku 1887 do swojej siostry: „A teraz cóż powiedzieć o tym, co napisałaś o roślinach i deszczu? Sama zobacz, że w naturze wiele kwiatów zostaje zgniecionych, wymrożonych lub spalonych słońcem i przez to nie każde ziarno zboża wraca do gleby, po tym jak dojrzało do zakiełkowania i wyrosło w kłos – co więcej, znacznie większa liczba ziaren zboża nie rozwija się, tylko kończy w młynie – czyż nie tak? A teraz, porównując ludzkie istoty z ziarnami zboża – w każdym człowieku, który jest zdrowy i naturalny, istnieje „siła kiełkowania”, tak jak w ziarnie zboża. A naturalne życie to kiełkowanie. Czym dla ziarna jest siła kiełkowania, tym dla nas jest miłość. Zwykle stoimy z kwaśną miną i brakuje nam słów, jak myślę, kiedy, hamowani w naturalnym rozwoju, orientujemy się, że kiełkowanie zostało udaremnione, a sami znaleźliśmy się w równie beznadziejnym położeniu, co ziarno pomiędzy żarnami”
[37]. Człowiek doświadcza w swoim życiu cierpienia, a wraz z nim pojawiającego się zagrożenia bezsensem, przeświadczeniem o „pustce istnienia”. Siłą życia jest miłość, o której van Gogh opowiadał malując kwiaty.

 
            Jeszcze innym motywem malarstwa van Gogha była metafizyka. „[Artysta] chciałby, żeby jego malarstwo było «jak muzyka grana z uczuciem» – jak modlitwa. Kolory to dla niego nuty jakiegoś oratorium – nuty czerwone, nuty żółte, nuty zielone. «Mamże to wyznać? Jest we mnie niezaspokojona potrzeba religii; więc wychodzę nocą z domu i maluję gwiazdy»[38]. Także i w tym miejscu przychodzi nam myśl filozofia Emmanuela Lévinasa, który w dziele Całość i nieskończoność pisał: „Pragnienie metafizyczne zmierza do czegoś całkiem innego, do absolutnie innego. (…) Pragnienie metafizyczne nie szuka powrotu, bo jest pragnieniem krainy, w której wcale się nie urodziliśmy. Kraju całkowicie obcego, który nigdy nie był naszą ojczyzną i do którego nigdy nie zawędrujemy. Pragnienie metafizyczne nie opiera się na żadnym uprzednim powinowactwie. Jest pragnieniem, którego nie sposób zaspokoić”[39]. Vincent namalował obrazy: Taras kawiarni nocą (1888), Gwiaździsta noc nad Rodanem (1888), Gwiaździsta noc (1889). Derek Fell pisze: „Gwiaździsta noc wydaje się opiewać niebiańską inspirację, jak też komentować ignorancję ludzkości oraz jej niezdolność do dostrzeżenia piękna i do oddawania czci nocnemu niebu. Gwiaździsta noc staje się zatem metaforą sztuki Vincenta – czegoś, co warte jest zachwytu, a na co większość ludzi pozostaje ślepa”[40]. Van Gogh apeluje, aby ludzie nie stali się niewolnikami schematów i powierzchowności, aby nie zżarła ich zabójcza rutyna, aby ich wzrok nie był przykuty jedynie do tego, co ziemskie, lecz wznosił się także do tego, co wzywa ku przekraczaniu własnej ograniczoności, do przeżycia własnego życia w mądrości, która „nie tylko pozwala poznawać; [ale] pozwala «być» inaczej”[41]. Dlatego człowiek, nawet w chwilach nocy życia, nie powinien poddawać się straszliwej czerni rozpaczy, ale powinien on zawsze w swym sercu odkrywać blask gwiazd, moc nadziei, dzięki której możliwe staje się przezwyciężanie myśli o bezsensie istnienia. Van Gogh mówi nam, że nawet w takich chwilach, zdawać by się mogło sytuacjach nie do przezwyciężenia, można pokonać rozpacz i dostrzec sens istnienia. Pedagogiczny aspekt w tym zakresie zawiera się w nadziei, która sięga w Nieskończoność. Tajemnica ludzkiego istnienia to nie jedynie faktyczność „tu” i „i teraz”, ale to także głęboka metafizyczność. „Już samo to, że człowiek istnieje, jest metafizyką”[42] – miał powiedzieć Martin Heidegger. Najgłębszym komentarzem dla tych słów są teksty Emmanuela Lévinasa, w których postuluje on konieczność zmiany nastawienia w spotkaniu z innym. W spotkaniu z innym pojawia się ślad Nieskończonego. Twarz innego jest Jego szczególnym śladem[43]. By to dostrzec potrzebna jest zmiana nastawienia, zmiana sposobu bycia wobec drugiego, której istota jest odpowiedzialność-za-niego. Dla Vincenta Van Gogha metafizyczność człowieka jest tajemnicą, wobec której nie wolno przejść obojętnie. Van Gogh, podobnie jak Søren Kierkegaard, żywił przekonanie o tym, że są takie sprawy, z których nie wolno człowiekowi drwić. Żyć oznacza wziąć na siebie odpowiedzialność za siebie, za innych, za świat.

   
Nie wiem, który z artystów był tak bliski Sokratesowi jak Vincent van Gogh. I nie wiem też, czy to paideia jest arte, czy arte jest paideią. Zdaje się, że oba zdania zawierają prawdę – przynajmniej w odniesieniu do Sokratesa i van Gogha.
 
 
 
5. Zakończenie 


     Vincent van Gogh zmarł mając 37 lat. Namalował łącznie 2200 dzieł (oleje, akwarele, szkice). Poznać możemy treść jego 874 listów. Wiadomo, że przez lata artysta zmagał się z chorobą psychiczną. Derek Fall stwierdza, iż „medycyna psychiatryczna i badania prowadzone w minionym wieku znacznie pogłębiły wiedze o chorobach psychicznych. W przypadku Vincenta dowody wydają się dziś wskazywać na to, że cierpiał na cyklofrenię, zaburzenie dwubiegunowe, czyli maniakalno-depresyjne, chorobę psychiczną charakteryzującą się naprzemiennym występowaniem euforii i depresji, oraz skłonnościami samobójczymi”
[44]. W czasie kolejnego załamania nerwowego, 27 lipca 1890 roku Vincent van Gogh podjął próbę samobójczą. Na miejscowym polu pożyczonym rewolwerem strzelił sobie w pierś. Zmarł po dwóch dniach na rękach swojego brata. Podczas pogrzebu, doktor Gachet cichym głosem, łykając łzy powiedział: „Był uczciwym, człowiekiem i wielkim artystą, i tylko dwie rzeczy były dla niego ważne: człowieczeństwo i sztuka”[45].

    Dwanaście lat wcześniej, Vincent van Gogh pisał w liście do swego brata Theo: „Dobrze jest umierać, gdy się ma świadomość, że zrobiło się w życiu coś naprawdę dobrego, że pozostanie się w pamięci choćby kilku ludzi i będzie się przykładem dla potomnych. Żadne dzieło, choćby najlepsze nie jest wieczne, ale myśl w nim zawarta może trwać bardzo długo. Gdy przyjdą potem inni, to najwłaściwszą dla nich drogą będzie iść śladami swych poprzedników i robić to samo, co tamci”[46]. Być dobrym - „Jesteśmy, żeby pocieszyć lub przygotować malarstwo bardziej pocieszające”[47] i przeżywać swoje życie w miłości - „Doprawdy, mogą za nas mówić tylko nasze obrazy”[48]
– to wyraźnie ukazana droga paidei przez niezwykłego myśliciela-malarza Vincenta van Gogha.
 
 
 
 

[1] P. Hadot, Czym jest filozofia starożytna?, tł. P. Domański, Warszawa 2000, s. 171.
[2] K. Kaśkiewicz, Wprowadzenie, w: F. Schiller, Kallias, czyli o pięknie, tł. zbiorowe pod kier. M. Żelaznego, Warszawa 2010, s. 35.
[3] Zob. J. Domański, Posłowie, w: P. Hadot, Filozofia jako ćwiczenie duchowe, tł. P. Domański, Warszawa 2003, s. 323.
[4] P. Hadot, Czym jest filozofia starożytna?, dz. cyt., s. 283.
[5] W. Jaeger, Paideia. Formowanie człowieka greckiego, tł. M. Plezia i H. Bednarek, Warszawa 2001, s. 590.
[6] Zob. P. Hadot, Filozofia jako ćwiczenie duchowe, dz. cyt., s. 25.
[7] Tamże, s. 24.
[8] Tamże, s. 25.
[9] Tamże, s. 292.
[10] Tamże, s. 288.
[11] D. Fell, Kobiety w życiu van Gogha, tł. M. Rabsztyn, Warszawa 2008, s. 18.
[12] Platon, Dialogi. Obrona Sokratesa, tł. Wł. Witwicki, Warszawa 1993, s. 204.
[13] K. Jaspers, Strindberg i Van Gogh, tł. R. Reszke, Warszawa 2006, s. 207.
[14] Tamże, ss. 186-187.
[15] V. van Gogh, Listy do brata, tł. J. Guze, M. Chełkowski, Warszawa 2002, s. 89.
[16] H. Perruchot, Van Gogh, tł. K. Byczewska, Warszawa 1960, ss. 387-388.
[17] V. van Gogh, Listy do brata, dz. cyt., s. 281.
[18] D. Fell, Kobiety w życiu van Gogha, dz. cyt., s. 129.
[19] V. van Gogh, Listy do brata, dz. cyt., s. 209.
[20] D. Fell, Kobiety w życiu van Gogha, dz. cyt., 84.
[21] E. Lévinas, Istniejący i Istnienie, J. Margański, Kraków 2006, s. 86.
[22] D. Fell, Kobiety w życiu van Gogha, dz. cyt., s. 79.
[23] H. Perruchot, Van Gogh, dz. cyt., s. 286.
[24] J. Tischner, Myślenie według wartości, Kraków 1982, ss. 178-179.
[25] H. Perruchot, Van Gogh, dz. cyt., s. 198.
[26] Tamże, s. 285.
[27] K. Jaspers, Strindberg i Van Gogh, dz. cyt., s. 201.
[28] Metafizyczność twarzy rozumiana jest tutaj jako rodzaj transcendencji epistemologicznej, której doświadcza się nie w poznaniu zmysłowym, lecz w otwarciu i przyjęciu epifanii, w ekspresji „niezależnej od obiektywnych rysów składających się na fizjonomię” (Natalie Depraz, Zrozumieć fenomenologię. Konkretna praktyka, tł. A. Czarnecka, Warszawa 2010, s. 278).
[29] W. Gromczyński, Egzystencjalizm Jeana Paula Sartre’a, w: Filozofia XX wieku, red. Z. Kuderowicz, t. I, Warszawa 2002, s. 214.
[30] Cyt. za: V. E. Frankl, Homo patiens, tł. R. Czernecki i Z. J. Jaroszewski, Warszawa 1998, s. 150.
[31] D. Fell, Kobiety w życiu van Gogha, dz. cyt., 62.
[32] K. Jaspers, Strindberg i Van Gogh, dz. cyt., s. 200.
[33] V. van Gogh, Listy do brata, dz. cyt., s. 415.
[34] H. Perruchot, Van Gogh, dz. cyt., s. 291.
[35 D. Fell, Kobiety w życiu van Gogha, dz. cyt., s. 125.
[36] V. E. Frankl, Homo patiens, dz. cyt., s. 83.
[37] D. Fell, Kobiety w życiu van Gogha, dz. cyt., s. 77.
[38] H. Perruchot, Van Gogh, dz. cyt., s. 295-296.
[39 E. Lévinas, Całość i nieskończoność, tł. M. Kowalska, Warszawa 1998, s. 18-19.
[40 D. Fell, Kobiety w życiu van Gogha, dz. cyt., s. 141.
[41] Zob. przypis 9.
[42 Cyt. za: V. E. Frankl, Homo patiens, dz. cyt., s. 170.
[43] Zob. T. Gadacz, Znaczenie idei Boga w filozofii Lévinasa, w: E. Lévinas, O Bogu, który nawiedza myśl, tł. M. Kowalska, Kraków 1994, s. 32.
[44] D. Fell, Kobiety w życiu van Gogha, dz. cyt., s. 187.
[45] Tamże, s. 184.
[46] V. van Gogh, Listy do brata, dz. cyt., s. 64.
[47] Tamże, s. 457.
[48] Tamże, s. 512.

 
   
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja